Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! pamiętajże! bo ja jestem zazdrosna! dodała Piotrusia, i dobrze pana trzymać będę...
Pani Sylwestrowa dopomagała córce do wesołych żarcików w tym rodzaju, ale one Dubiszewskiemu nie smakowały jakoś.
Najmilej mu było wykraść się z rana do Syksta, posiedzieć z nim godzinę, po wzdychać i o Jadzi pomówić... Gdyby to Piotrusia była wiedziała!! Co gorzej, major w nadziei powrotu jej, uprosił wuja o pozwolenie urządzenia na nowo mieszkania na jej przyjęcie... Wyrzucił z niego stare meble, sprawił nowe, kupił wiedeński fortepian, dywany, zwierciadła, kilka wazonów z saskiej porcelany, paradny klęcznik i mnóstwo fraszek codzień przynosił w kieszeniach. Sam ustawiał, wieszał, opylał i meblował. W tem staraniu jego było coś tak poczciwego, ojcowskiego, że wiele win odkupywało. Sykst kiwał głową i nic nie mówiąc gryzł się w sercu.
Chodząc, śledząc, major Dubiszewski dowiedział się historyi Kunusi i jej wypędzenia z domu i roli jaką ona przy Jadzi odgrywała...
Tak schodziły tygodnie, a pani Sylwestrowa delikatnie, ale coraz częściej poczynała mówić o naznaczonym dniu ślubu. Dubiszewski zaklinał się, że samby go rad przyśpieszyć, ależ przecie należało wystąpić przyzwoicie, trzeba było koni, powozów, liberyi, a wszystkie te przygotowania wymagały czasu... Nie można więc było oznaczyć jeszcze..
Wlokło się więc, a im bardziej nalegano na Dubiszewskiego, tem on dziwniej się jakoś wycofywał.
— Słuchaj Sykscie, rzekł raz wszedłszy do niego rano... to kara Boża ta twoja kuzynka Piotrusia...