Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, żeni z desperacyi! ale to jeszcze widłami pisano... bo z tego co ja widzę, choć to stary człowiek, ale kocha się strasznie... i ze serca mu to nie łatwo wyjdzie.
— Ej! zaś! przerwała Kunusia — co ci się zdaje! pleciesz!
— Plotę! albo to ja oczów nie mam, świata nie znam! mówiła Małgorzata. Moja kochana... Kiedy się człowiek zaleca w oczy pannie... to udawać może, ale straciwszy ją, jeśli po niej płacze i tęskni niepocieszony, to już chyba nie kłamie.
Kunusia słuchała.
— Jakże ty to wiesz? spytała.
— Co nie mam wiedzieć, kiedy to w oczy bije... mówiła Małgorzata. Niema dnia żeby tu nie przyszedł i godzinami nie siedział w pokoju panienki, a co się nawzdycha, nastęka, namarudzi, to gdyby oszalał. Razem go zastała że płakał, jak chustkę prędko do nosa podniósł, żebym nie postrzegła... Długi czas to pilnował żeby tu w pokojach nic nie ruszono z miejsca, potem mu coś zaświtało w głowie... uprosił jegomości o pozwolenie i dopieroż się rozgospodarował.. tobyście panny pokojów te raz nie poznali. Stary sprzęt wynieść kazał do pokoju na tyle i ustawić wszystko, a tu...
— Cóż takiego? zapytała Kunusia...
— A no, chodź tylko po cichu to ci pokażę...
Weźmiemy lampkę...
Stara piastunka zaciekawiona sama chwyciła za klucze, zeszły na drugie piętro, a gdy światło roztoczyło się po pokojach... Kunusia w ręce klasnęła z podziwienia.