Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

słusznego wzrostu, obwinięty płaszczem... ale szedł zapewne wypadkiem tąż samą drogą...
Jednakże niepokój jakiś opanował staruszkę, czuła że gdyby ją wyśledzono, odkrytoby razem schronienie Jadwisi, zamiast więc wziąć się w prawo, umyślnie ruszyła w lewo na wypróbowanie. Odszedłszy kawałek drogi dobry, obejrzała się, mężczyzna ów szedł ciągle tąż samą drogą, staruszka jakoś poczęła być niespokojną, zatrzymała się, sądząc że ją minie. Cień ów znikł gdzieś za węgłem kamienicy.
— Ha! pomyślała, to mi się przywidzieć musiało, ale ostrożność nie wadzi.
Poszła tedy powoli nie tam, gdzie iść była powinna, nastawiając ucha i oka... i spostrzegła że to ta sama postać znowu zdala po pod murami za nią się posuwa. Ale strach ma wielkie oczy, byłato taż sama czy inna?
Rozmyślała Kunusia co począć, gdy spojrzawszy na oświeconą lampą figurę Zbawiciela, jakich pełno w Krakowie, a widząc przed nią klęczących kilka ubogich kobiet, powiedziała sobie, że najlepiej zrobi, gdy i ona tu pomodlić się przyklęknie, naglądając co się stanie z idącym za nią człowiekiem. Rachowała i na to że wmięszawszy się między ludzi, może potem ujść niepostrzeżona. Wsunęła się między babki zręcznie, potem miejsce zmieniła, chustkę, po której ją było można poznać, zdjęła z głowy i przytuliła się do muru... Owa postać ciemna krążyła jakoś zdaleka, widocznie niepewna co począć i gdzie iść dalej; choć stare oczy Kunusi, poznały w niej a raczej domyśliły się majora.
— Słuchaj, szepnęła do klęczącej przy sobie