Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

aby chociaż ona nie kochała, ją miłowano wiekuiście. Nie miałaby była nic przeciwko temu, żeby się major utopił lub w łeb sobie strzelił, ale na te ciężkie czasy, musiała się zadowolnić nieuleczoną jego rozpaczą; powód do zerwania znaleziony był nader zręcznie przez samą panię Sylwestrową, która w tęsknocie pana majora, w jego humorze, w usposobieniu całem, nieupatrywała rękojmi dostatecznych przyszłego szczęścia swej córki. Była pewna sprzeczność w zapatrywaniu się na serce majora matki i panny Petronelli, ale niekoniecznie zawsze dzieci dzielą przekonania rodziców.
Gdy po oddaniu zaręczynnego pierścionka Dubiszewski zaprosił Syksta na śniadanie, antykwaryusz uląkł się, aby go nie udusił w przystępie radości. Na śniadaniu był i ów pułkownik węgierski, przyszły mąż Panny Petronelli, lecz tej radości jakoś nie dopatrzył. Śniadanie trwało do ósmej wieczorem, jedli nie wiele, ale pili i jedli dobrze, a mimo to pogrzebłszy obu Dubiszewski wyszedł z sesyi, jakby po szklance zimnej wody...
Los poczynał mu widocznie sprzyjać; nazajutrz w kościele odkrył w ciemnym kącie Kunusię. Zaczaił się; stara go postrzegłszy została na summę. Major wysłuchał summy, po mszach kościół się wypróżnił, babki tylko i dziady krzątały się u drzwi, a Kunusia się modliła... Dobrze z południa nareszcie spróbowała wyjść, ale Dubiszewski znalazł się przy niej tuż.
— Jeźli pan zechce iść za mną, szepnęła mu staruszka, to ja przysięgam, że do nocy tu zostanę, albo pójdę w świat a panienki nie zdradzę...