czony... Nauczyłam się go lepiej cenić... to bardzo poczciwy człowiek i jak na galicyanina majętny! Co innego te węgierskie magnackie fortuny... jak mego męża przyszłego, ale też to kraj bogatszy.
Po herbacie grano, śpiewano, a Jadzia zagrała marsz węgierski Liszta pułkownikowi. Natomiast Piotrusia odśpiewała parę mazurków dla majora.
Siedziano dosyć długo, a co wszyscy łacno postrzegli, to, że ten wieczór pierwszy po powrocie Jadzi, cale był inny i niepodobny do wielu poprzedzających, które w saloniku jej spędzano wprzódy. Jadzia była swobodniejszą, weselszą. Major chłodniejszy na pozór ale spokojniejszy widocznie... Nie unikała go gosposia, sama kilka razy przemówiła do niego, uśmiechnęła się nawet, a gdy się rozchodzili, podała mu rączkę dobrowolnie.
— Za jedno się na pana gniewam, rzekła cicho, to za ten salonik i pokój! Panie majorze... wszystko to prześliczne, przepyszne, a dowodzi zacnego, szlachetnego serca twego... ale... wiesz pan jak drogie są człowiekowi sprzęty, na które patrzeć przywykł od dzieciństwa, które są dla niego pamiątkami... tych nic... złoto i jedwabie zastąpić nie mogą... Mówię to tylko dla tego, żebyś pan mi za złe nie wziął, że do darów, które wuj przyjął dla mnie, a które mi są miłe... jutro moje stare mebelki, gdzieniegdzie poprzysuwam... Trochę to będzie może mniej ładnie, ale...
— O! pani, bylebyś tych gratów nie wyrzuciła, czyń co się podoba...