Od tych wypadków, które nową erę życia rozpoczęły w domu pana Syksta, rok upłynął cały. Major Dubiszewski na krótki czas wyjechał był na wieś i powrócił, aby stale osiąść w mieście. Znalazł sobie obok kamienicy Syksta pierwsze piętro, umeblował je i dwa te domy składały niemal jedno gospodarstwo. Dubiszewski stołował się u dawnego towarzysza, a większą część dnia u niego spędzał, a że nie było co robić, pomagał mu ustawiać i porządkować jego muzeum. Powoli nabrał do tego smaku, pochwytał wiadomostki i przywiązał się do zbioru, który z metodycznością wojskową postanowił spisać, ustawić, ponumerować, i uczynić przystępnym i użytecznym. Sykst przekonawszy się, że umie szanować zabytki, przyjął tę pomoc wdzięcznem sercem. Nie bez tego, żeby się często nie posprzeczali hałaśliwie, ale spory najzajadlejsze zawsze jakoś major opłacał potem dla świętego pokoju i zgody.
To zbliżenie się do pana Syksta nie tyle było może dziwnem, ile prawdziwie ojcowska, serdeczna przyjaźń majora dla Jadwisi, która go się zupełnie obawiać przestała i jak się zdaje wstręt dawny do niego straciła. Żartowała sobie z majora czasami, płatała mu figle, a powoli przyszło do tego, że nim jak piłką rzucała... ale poczciwe dziecię czując swą siłę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.