nad nim, nie nadużyło jej nigdy... a on! jakże był szczęśliwy, gdy jej najmniejszą potrafił zrobić przyjemność.
Stosunek tych dwojga istot był zaprawdę dziwny, Major krył się z namiętnością szaloną, która w nim cale nie wystygła. Jadzia zdawała się oswajać ze starym przyjacielem i poznawszy go bliżej, mawiała czasem pół żartem do Kunusi:
— Wiesz co, że gdyby major wyjechał i opuścił nas, doprawdyby mi bez niego smutno było i tęskno...
— Moja pannusiu, odparła cicho stara... gdybyś ty mnie posłuchać chciała... jabym ci coś powiedziała...
— Cóż takiego? mów matusiu...
— Ot — nie dziwaczyłabyś, a poszłabyś za niego i koniec... Czasem taki mąż stary lepszy i przywiązańszy od młodego... Przynajmniej ci go lada sroczka nie zbałamuci.
— Ale on o tem już myśleć sam przestał...
— No! no! szepnęła Kunusia, gadaj zdrowa, a ja co wiem to wiem...
Jadzia się zarumieniła...
— Ale moja Kunusiu, kiedyż bo toby było śmiesznie nawet; onby mógł być moim ojcem...
— Moja pannusiu... Kobieta jak kwiat więdnie prędko... a lepiej zawsze mieć u nóg tego, co do śmierci kochać będzie, nie młodszego, co potem prześwistawszy młodość twoją, pójdzie sobie szukać innych...
I nie mówiły więcej nic, ale Jadzia oswajała się doprawdy z myślą, nie już zaślubienia majora,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.