bo o tem mowy nie było, ale zatrzymania go na zawsze przy domu.
Jakby się były skończyły te sprawy nie wiem, gdyby los też do nich nareszcie się nie mieszał w sposób nieprzyjemny ale skuteczny. Pan Sykst zamoczył się chodząc za stolikiem jakimś bardzo misternie wysadzonym drzewem, który gnił w kącie u żyda, dostał kataru, plaury, paraliżu płucnego i tak niespodzianie skończył żywot, że nawet testamentu zrobić nie miał czasu... Major jak brat najszczerszy, przy łóżku jego do ostatniej dosiedział godziny... Biedny starzec, już prawie mówić nie mógł gdy po spowiedzi u łoża jego uklękła płacząc Jadzia... Sykst ruszył ją sił ostatkiem, wziął jej rękę i złożył ją w dłonie majora... potem padł, oczy przymknął i wkrótce ducha wyzionął...
Major głęboko był wzruszony, rozumiejąc znaczenie tej ostatniej woli Syksta, nie śmiał jednak wcale dopominać się o jej spełnienie... Po pogrzebie potrzeba było myśleć o nowem jakiemś urządzeniu się, gdyż tak pozostać nie mogli... Major poszedł o tem pomówić z Jadzią, nie przypuszczając nawet, aby rozkaz wuja spełnić chciała...
Na pierwsze wszakże nieśmiałe bełkotanie jego, Jadzia wyciągnęła doń rękę i szepnęła cicho...
— Majorze, wola wuja jest dla mnie święta. Nie sądź, ażebym posłuszną jej była tylko przez poszanowanie opiekuna... oddawna postanowiłam wytrwałą twą i szlachetną przyjaźń zawdzięczyć zaufaniem zupełnem... Teraz znamy się dobrze... przebyliśmy wiele, ty moje słabości poznałeś, ja twój zacny
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.