razem wyrosły... Zrazu dla siostrzenicy nawet i Kunegundy był zbiór niedostępnym, ale w końcu skryć go przed niemi stało się niepodobieństwem... jak potop zalewał coraz odleglejsze kąty.
Sykst miał i szczęście osobliwe i umiętność zbierania rzadką. Uczucie, które było pierwszą pobudką do tworzenia zbioru, niewiele widziało i odgadywało w przeszłości, choć ją kochało, nauka nie szła mu w pomoc, ślepe a namiętne dawało się oszukiwać, łudziło samo, ztąd i zbiór najdziwaczniejsze stosy gratów przedstawiał, do których Sykst tylko szczególną z jakichś pobudek pochwyconych w powietrzu przywiązywał wagę. Można powiedzieć, że z niczego tworzył to muzeum, którego zabytkom nadawał znaczenie, historyą, wartość wydobywając z niedostrzeżonych jakichś oznak cechy i rodowody przeszłości. Obok najcenniejszej pamiątki leżały tam najniezrozumialsze odłamy, które on tylko sam wytłumaczyć umiał. Te, co dla oczów i nauki były najmniej cennemi, jemu się wydawały najdroższe. Naostatek zbierał wszystko... chwytał i znosił co napadał. Całe dnie spędzał wśród pyłu, rdzy, pleśni i stęchlizny najrozmaitszej, zamkniętej, rozkoszując się w tem grobowem królestwie.
Tymczasem Jadwisia rosła... o swoich siłach, ale nauczyciele, rówieśnice, młodość, osamotnienie krzepiły ją i uzbrajały do żywota. Z rana przychodziła pocałować w rękę wuja, któremu przynosiła kawę do jedynego pokoiku przystępnego dla wszystkich, w którym rupieci swych nie trzymał. Pan Sykst czekał już zwykle ubrany w stary surdut ze zbrukaną orderową wstążeczką, z czapką i kijem, gotów do wyj-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.