na wszystkich licytacyach a czasem po najnędzniejszych chałupach i kletkach.
Doświadczenie bowiem nauczyło pana Syksta, że sprzęty i ludzkie pozostałości wedle niezmiennego prawa, powoli schodzą z pałaców do lepianek, albo przeistaczając się nieco lub tylko nędzniejąc i zużywając... Często też bardzo zabytków zamku, szczątków zbytku, szukał pod strzechą słomianą i znajdował je tam... Utrzymywał on, że jak na dnie stawu można oznaczyć czas zatopionego drzewa po głębokości w której spoczywa, tak wiek przedmiotu da się wyliczyć głębiną do jakiej spadł po szczeblach... przez wieki... Pan Sykst gdy mu pochlebiało odkrycie, był nadzwyczaj w ocenieniu jego łatwowiernym...
Około południa wracał zwykle ze zdobyczą bocznemi ulicami, tak, by go niewidziano, ucieszony, ale kryjąc się ze swą radością, bo się obawiał niesłychanie szyderstwa. Pomimo największego starania, aby ukryć swą namiętność i jej skutki, pan Sykst podejrzywany, odgadnięty, wreszcie, zaczepiony, ujrzał się wydanym na łup ludziom, którzy go zrozumieć nie myśleli wcale, ale radzi byli wypłatać mu figla, lub jak się to pospolicie zowie, wziąć go na fundusz. Łatwowierność antykwaryusza czyniła go łupem najbezwstydniej obmyślanych psot, a doświadczenie nie było nauką na dzień następny. Wywiedziony w pole, nazajutrz dawał się oszukać bez wielkiego wysiłku na tęż niecną psotę. Prowadzono go często do najbrudniejszych kątów pod pozorem jakiegoś nabycia, rzucano wśród ludzi nierozumiejących czego żądał, narażano na tysiączne nieprzyjemności i złe obejście. Zno-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.