dziewczęcia pobożnego jak wszystkie Krakowianki, codzień chodzące na mszę, w towarzystwie Kunusi, która ją wiodła, szła potem na targ i ze mszy odprowadzała do domu. Kilka rówieśnic znajomych, przychodzących czasem po cichu na kawę, z warunkiem, że się będą bardzo cicho sprawowały, stanowiły całe towarzystwo. Czasem pani Sylwestrowa daleka krewna Jadwisi, zapraszała ją do siebie za pozwoleniem wuja, brała na przechadzki i dostarczała rozrywek żywszych, których dziewczę łakomem nie było.
Cichą ptaszynę, lubiącą gniazdko swoje, Pan Bóg stworzył na szczęście; nawet myślą nie odlatywała od niego daleko. Kochała bardzo wujaszka Syksta, lubiła muzykę, chowała gołębie, szyła drobne rzeczy do kościołów i nie wiem czy pomyślała kiedy, żeby w jej życiu zajść mogła jaka zmiana. Tak jak było, było jej dobrze, nie pragnęła więcej, aby nie stracić tego, co stanowiło szczęście. Rzadko w młodej główce tyle co u niej spokoju, i taki instynkt prawdziwych celów żywota...
Gdy rówieśnice szczebiotały o swych projektach, często zuchwałych, dziwacznych i do zbytku niepodobieństwy przekarmionych, Jadwisia się śmiała z nich, bawiła niemi, ale ją chętka do naśladowania nie ogarnęła nigdy. A kiedy mnie tak bardzo dobrze! mówiła... Użalano się, że jej być musi nudno w tym pustym domu pełnym strachów i dziwadeł; trzęsła główką i powtarzała: — I nienudno i niestraszno i przywykłam i z tem mi dobrze, i niczego innego nie pragnę...
Uważano też Jadwisię za wzór rozsądku, ale po cichu osądzono ją za chłodną, a figlarniejsze panienki szeptały sobie całkiem niesprawiedliwie, że Jadwinia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.