— Ej! do kroćset, rzekł, patrząc na nią major... albo ta, albo już żadna, ostatni raz... ale sprobuję... Co będzie to będzie...
To mówiąc, na niespokojne zapytanie dziewczęcia, zabrał zaraz głos do odpowiedzi w imieniu pana Syksta, skłonił się z pełną galanteryi wesołością, zaprezentował, wytłumaczył, że zasekwestrował wujaszka, że on był winien wszystkiemu, że niezmiernie go to bolało, iż na niespokój naraził. Był w tej chwili niezmiernie wymownym, słowa mu z ust płynęły z taką łatwością, doborem, kwiecistością, że się sam swej elokwencyi dziwował. Jadwisia wprawdzie zmięszana nie wiele go zrozumiała... ale już od razu mocno się zlękła, był napastliwie grzecznym i nadskakującym.
Sykst, którego to oku nie uszła, uśmiechnął się złośliwie, przez myśl mu zaraz przebiegło — Hej! majorzysko stare... a gdyby się w Jadwisi zakochał.. no! no.
Majorowi znów na starość przychodziło to tak łatwo, że co Sykst ledwie jako możliwe przypuszczał, już na wpół było dokonanem. Dubiszewski, jak jasna świeca palił się rozpłomieniony przed panną Jadwigą, która zmięszawszy się, oczy spuszczała i nie wiedziała co począć.
— Odprowadziłem pani wujaszka — rzekł major, — w całości, ale to mój dawny kolega, opuścić mi go trudno, przyjmijcież mnie na wieczór do siebie.
— A z całego serca! przerwał Sykst, który już w duchu marzył o wydaniu siostrzenicy a zatem i o zbliżeniu jej do majora, chodźmy na górę, Jadwisia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.