tręctwu, co jej śmiał dysponować, pieniądze dawał i rozgościł się od razu niezważając na nikogo.
Przeciwko wszelkim swym obyczajom, po odejściu majora wujaszek pozostał zamyślony głęboko na kanapie. Zbierano herbatę, Jadwisia nawet wyszła się do sypialni pomodlić a pan Sykst zadumany, głową kiwając, rozważając coś, uśmiechając się sam do siebie, nie ruszał się z miejsca.
Dając mu napróżno do zrozumienia, że czas by było, aby już sobie poszedł na swoje pierwsze piętro, Kunusia zajęła stanowisko wyczekujące u progu, ale to wcale nie poruszyło wujaszka, który wielkie znać strategiczne plany układał.
Jadwisi już się czas kłaść było, nie wiedziała co począć, czekała, gdy pan Sykst rozbudzony zawołał
— Panno Jadwigo! chodźno waćpanna tutaj...
Uchyliwszy drzwi, Jadwisia powoli weszła do pokoju.
— Wiesz panna co ja myślę? spytał Sykst.
— Nie wujaszku.
— Ja ciągle o waćpannie i o jej szczęściu myślałem...
— Bardzom wdzięczna kochanemu wujowi, ale z łaski jego ja jestem... bardzo szczęśliwa.
— Ale gdzież tam! waćpanna możesz być daleko szczęśliwszą...
— Wątpię...
— Bo nic nie rozumiesz.
Tu Sykst się uśmiechnął i rzekł ciszej:
— Ty tego nie wiesz, że major jest bogaty jak Krezus, że koniecznie się chce ożenić i że...
— Pierwszy raz w życiu widziałam majora.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.