Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda? hę! piękny, miły i wcale jeszcze czerstwo wyglądający mężczyzna... hę?...
— Tak, ale nie młody... szepnęła Kunusia, kiedy z jegomością razem służyli.
— Nie mięszajże mi się do rozmowy, kiedy się o zdanie nie pytają — zawołał Sykst. Otóż jeśli młodo wygląda, to jest młody... dosyć. Do panny Jadwigi mówię, która, gdyby, chciała i umiała...
Jadwisia się zarumieniła, ale udała, że nie rozumie.
— Major ma tęgie cztery wsie i kapitały, człowiek dobry, choć do rany przyłożyć, żadnego defektu i żadnego nałogu... To jest dla ciebie spokojnej, pobożnej, dobrej dziewczyny... partya... to jest...
Kunusia mimo zakazu z oburzeniem ofuknęła odedrzwi.
— A co też jegomość coś skoncypował! Jeszcze też czego! naszą panienkę za tego dziada!...
Sykst aż się porwał z kanapy, niewidziano go oddawna tak rozjątrzonym.
— Będziesz ty mi milczeć?
— Nie — odparła Kunusia.
— Hę?
— Nie, boć to tak jak moje dziecko... a któż je wyniańczył i wychował, pewnie nie wy...
— Te kiedy masz dlań macierzyńskie serce, odparł pan Sykst, nie bałamućże go... ot co! słyszysz... Ja jej pewnie także nie gorzej życzę od was, a życzę, aby poszła za majora...
Słuchając tego sporu, Jadwisia nie wiedziała co z sobą począć, nie chciała się ani sprzeciwiać ani potakiwać wujowi, milczała skłopotana.