Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.


Ale biedna Jadwisia ani się zrazu spać położyć, ani potem usnąć nie mogła, straszliwa groźba, która na nią jak piorun spadła, sen odpędziła od powiek. W tej zapowiedzi małżeństwa z nieznajomym, niemiłym i starym człowiekiem, chociaż się ona mogła wydawać marzeniem tylko przedwczesnem, było złamanie całej przyszłości dziewczęcia. Jakkolwiek — mało ona marzyła sercem i główką, nie przypuszczała jeszcze nigdy, ażeby ją obcemu jakiemuś człowiekowi rzucić tak miano dla tego, że był bogatym.
Przed oczyma jej obraz tego wyczernionego, wyprostowanego i uśmiechającego się majora stał ciągle z okrutną groźbą jej spokojowi i szczęściu... Klękła się modlić a poczęła płakać...
Kunusia, która spała pod drugiemi drzwiami, a bez ceremonii podsłuchała łkania cichego i przeczuwszy cierpienie swego przybranego dziecka, po cichu się do niej przywlokła.
Była to stara, prosta, niewielkiej nauki kobiecina, ale serca wielkiego i rozsądku niepospolitego. Miłość dla Jadzi jeszcze ją dzielniejszą na umyśle czyniła. Postrzegłszy dziecko płaczące, pochylone na klęczniku, poczęła od groźnego kiwania głową.
— Czegoto panienka płacze i gryzie się, zawołała... Stary z pozwoleniem sam nie wie co plecie, w głowie mu się plącze... i plunąć na to nie warto...