czywało na niej. Klucze, choć pozornie składała Jadwisi, dla tego tylko, aby jej wskazać obowiązek pamiętania o nich, w istocie należały do niej; zamiatała i opylała, gotowała jedzenie, chodziła na targ, robiła rachunki z kupcami, pomagała panu Sykstowi, bawiła rozmową Jadzię, odbywała posyłki a zawsze z najlepszym humorem, zażywając tabakę, którą od lat dziesięciu dla oczów jej poradzono, śmiejąc się, dowcipując i niekiedy podśpiewując nawet. W tej części Krakowa znano ją powszechnie pod nazwiskiem panny Kunekundy od Syksta i szanowano, jako zacną kobiecinę, która nigdy nikomu najmniejszej nie wyrządziła przykrości... Jadzia kochała ją nad wyraz wszelki, była to jedna istota, z którą otwarcie, szczerze, do głębi serca z każdej myśli wyspowiadać się mogła. Wesołość dziewczęcia, jak w zwierciadle odbijała się na twarzy poczciwej piastunki, smutek jej każdy w sercu odgłos znajdował.
Sam pan Sykst, choć do wielkich czułości nie skłonny, znał się przecie na zaletach starej sługi, przyznawał się, że bez niej nie byłby nigdy wychowania Jadzi mógł poprowadzić i czasem domyślał się nawet, że nie jest i nie będzie nigdy w stanie wywdzięczyć jej za to, co dla jego domu zrobiła. Kłócili się przecież dosyć często, gdy szło o owe rupiecie pana Syksta, które bez należnego uszanowania traktowała panna Kunegunda lub w żywe oczy posiadacza wyśmiewać się z nich ośmielała.
Ale te chmurki przechodziły prędko i sam pan Sykst potem nieznacznie Kunusię w dobry humor wprowadzał, aby swaru zapomniała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.