Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— A gdybym ja miał pieniądze (bo teraz się wyczerpałem), rzekł Sykst, przy mojej umiejętności szperania i taniego nabywania... cobym to ja to w Krakowie mógł zrobić jeszcze! a! a! Ale już mi w końcu zabrakło... na kamienicę nawet zaciągnąć dług musiałem...
Dubiszewski milczał.
— Wszystko to naturalnie będzie posagiem mej Jadzi, dodał Sykst, ale zobowiążę, aby nie rozpraszano.
Imie Jadwigi obudziło majora, wyprostował się, uśmiechnął, popatrzył na towarzysza broni i po chwilce przysunąwszy krzesełko, pocichu mówić zaczął.
— Dobrze że wspomniałeś o Jadwisi swojej... wiesz, że mi się dziewczę nadzwyczaj na pierwszy rzut oka podobało... Ty mnie znasz, ja jestem otwarty, lubię odrazu, prosto z mostu wypowiedzieć co mam na sercu... Otóż przyznam ci się, mój drogi, ty wiesz, że jabym się chciał ożenić! U nas często żenili się ludzie starsi nademnie... czuję się młodym. Gdybym się podobał pannie Jadwidze... zemnie masz gotowego zięcia czy siostrzeńca...
Rozśmiał się patrząc w oczy Sykstusowi, który w duchu rad udawał zamyślonego dla przyzwoitości, zdziwionego dla formy.
— W moim wieku, dodał major, (choć to wiek nie jest jeszcze tak straszny), staranie, nadskakiwanie, romans długi to rzecz nudna, nie mam czasu do stracenia, widzisz... Chciałbym się tak ożenić z poczciwą jaką dziewczyną cicho... bez tych ceregielów... Co ty na to?