Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja?... rzekł po namyśle Sykst... no, jabym nic przeciwko temu nie miał... Ale Jadzia młoda... bardzo młoda... dwudziestu lat nie ma... a w główce mogą być różne fantazye, choć wychowałem ją bardzo, bardzo starannie. Naturalnie musisz też naprzód pomyśleć żebyś się jej podobał, a no potem zobaczemy... zobaczemy. Jabym przeciwko temu nic nie miał.
Major gwałtownie ścisnął go za rękę.
— Widzisz żem się szparko zdecydował, ledwie zobaczywszy dziewczynę, rzekł, ale siostrzenica starego kolegi, my jak bracia z sobą byliśmy... po co tu długo myśleć... Mnie się ożenić potrzeba koniecznie, panienka ładna, miła, skromna... Nie bez tego, żeby się jej nie zapewniło coś, dożywocie... zapis...
— O tem potem — odparł Sykst... myśl teraz o głównem, o pannie, bo gwałtubym jej robić niechciał a naprzód trzeba się podobać... tu sęk!!
Major się uśmiechnął. — No — to poprobujemy ale musisz mi pomagać... Chodźmyż na górę... dam dzień dobry...
Ruszyli się — oba, ale Kunusia która u drzwi rozmowy słuchała, znalazła się na ich drodze ze szczotką.
— Jest Jadzia w domu? spytał Sykst.
— Jakże ma być? — odparła Kunusia, dziś odpust u św. Piotra, poszła od rana na nabożeństwo i nie powróci tak prędko... Była dziś u spowiedzi musi być na nieszporach...
Starzy spojrzeli po sobie... pomruczeli i zeszli, major słuchając o tem nabożeństwie posmutniał i spoważniał.