święta... Co tydzień u spowiedzi, trzy dni w tygodniu z suchotami, na każdem nabożeństwie musi być koniecznie... i część dnia większą spędza na modlitwach...
— Hm! hm! rzekł major — to bardzo ładnie, bardzo przykładnie, ale znowu życie i świat mają swe prawa...
— Ja to panience mówię nieraz, ale cóż, ona cała żyje w niebie!!
Ponieważ w tem miejscu rozchodziły się ulice, Dubiszewski pozostał sam i począł rozmyślać mocno nad pobożnością panny Jadwigi.
— Ta dewocya nic potem, mówił w duchu — ale to się da powoli przerobić, zwyczajnie dziewczyna zajęcia niema w domu... kościołów tyle... rodzaj dystrakcyi... serce próżne... nic dziwnego...
Jednak już pochmurniał.
Wolniejszym krokiem niż z rana skierował się wieczorem ku kamienicy pana Syksta major Dubiszewski, opowiadanie Kunusi dawało mu do myślenia. — Zobaczymy, szeptał w duchu, chociaż z Sykstem już się o tem mówiło, wycofać się czas zawsze... zobaczymy.
Sykst był już na górze... Sam przygotował przyjęcie dla Dubiszewskiego, a że wiedział, iż się lada kęskiem, bez czegoś gruntowniej posilającego obejść nie może, kazał przynieść szynki, ozora i butelkę rumu do herbaty. Kunusia z Jadzią krzątała się około tego, a wypadkiem znalazła się też i pani Sylwestrowa krewna domu... Czy tylko wypadkiem, za to ręczyć nie można, Kunusia bowiem zachodziła do niej wśród dnia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.