Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mogła się i ona wymówić od popisu, którego zażądał koniecznie wujaszek, usiadła grać. Zagrała rzeczy trudne i mało zrozumiałe dla ludzi nie zajmujących się muzyką, przecież Dubiszewski stanął przy fortepianie, chwalił i tak przejęty, że gdy wstała ucałował jej rączki w uniesieniu... Kunusia chmurna na to patrzała z kątka.
Nieszczęście chciało, że wszelkie jej pomysły dnia tego, spełzły na niczem, nie odstraszyła go pobożnością, nie obałamuciła wdziękami panny Petronelli, ani jej śpiewem... chodziła chmurna...
— Taki z tego nic nie będzie! powtarzała w duchu, chybabym żywą nie była..
Wieczór nie przeciągnął się do późna, pani Sylwestrowa nazajutrz wszystkich zaprosiła do siebie, na co major chętnie przystał; rozeszli się o dziesiątej. Dubiszewski jednak tak manewrował aby pozostać najdłużej, przysiadał się do nieszczęśliwej, drżącej Jadwisi, ujął jej rączki i nasypał komplementów, Między innemi znalazł sposób opisania jej swojej rezydencyi na wsi, kaplicy, kościoła parafialnego, nabożeństw wspaniałych w okolicy i t. p. Jadwisia słuchaa, a każde słowo raniło ją, odkrywając, że się w pierwszych przypuszczeniach nie omyliła. Sykst szerokiemi usty śmiał się, widząc, jak szanowny towarzysz broni okrutnie zaczłapał.
Wyszli razem dwaj przyjaciele.
— Wiesz, szepnął Dubiszewski, jestem jak osiemnastoletni młodzieniec, rozmiłowany w pannie Jadwidze twojej... im dłużej ją widzę, tem więcej odkrywam przymiotów, perła to droga...