Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bylebyś się ty jej podobał — odparł Sykst, bo gwałtu jej uczynić nie chcę i nie mogę... to ci powtarzam.
— Postaramy się! postaramy! szepnął major, trochę się to wie, jak około kobiet chodzić...
Żegnając się Dubiszewski nazajutrz zaprosił na śniadanie. Sykst nie mógł odmówić, po długiem życiu anachorety lusztyki majora smakowały, wymówił sobie tylko, że skoczy potem na Piaski, gdzie oddawna starą skrzynię gdańską targował, na którą mu brakło kilka talarów. Usłużny major rozwiązał sakiewkę, nastąpiły ceremonie, ukłony, uściski, a Kunusia opodal stojąca z latarką odprowadziła po wschodach gościa do bramy. Dubiszewski był w bardzo wesołym humorze...
— No cóż moja panno na to mówicie, odezwał się do Kunusi śmiejąc, że ja tu wam tyle kłopotu nadaję? Żyliście spokojnie, zamknięci, zasklepieni, na raz wpadłem jak bomba, obudziłem z letargu waszego starego... i muszę was rozruszać, bo mi żal i tej waszej panienki...
Kunusia kiwała głową...
— E! mój jegomość, rzekła... my to się tego nie bojemy, bo to nie potrwa..
— No? a czemu?
Nie było na to odpowiedzi, sc hodzili ku bramie major się zaciekawiony zatrzymał...
— Dlaczegóżby to nie miało trwać? zapytał nalegająco.
— Kunusia zrobiła minę tajemniczą i szepnęła: — Nie godzi mi się tego mówić... Dubiszewski sięgnął po dwa talary, ale w chwili, gdy je miał ofiaro-