Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Kunusia blada była i drżąca, wzięła się jednak pod boki, zażyła tabaki i pogardliwie spojrzała na pana Syksta...
— Otóżto zapłata! rzekła spokojnie na pozór... fora! za drzwi! myślisz, że po dwudziestu kilku latach takci łatwo będzie mnie wypędzić? hę! Jeśli ja pójdę, to ci tu pewno Jadzi nie zostawię, żebyś ją zamęczył na wolnym ogniu... Pójdziemy ztąd, ale tak jak jej matka, obie do klasztoru...
— Kunusiu! serce moje, szeptała Jadzia, nie draźnij wuja! na miłość Bożą...
Sykst rzadko się gniewał, ale tym razem był wściekły, twarz mu nabiegła krwią, usta drżały, plaskał niemi co chwila, jakby chciał wszystkich pozjadać...
Stara sługa stała nieulękniona, po raz trzeci zażywała konwulsyjnie tabakę...
— Wypędzisz mnie... no, to pójdę, dodała po chwili, ale czuwać nad sierotą nie przestanę... Siostra rodzona oddała ci jedyne dziecię swoje... powierzyła je... miałeś mu być ojcem a teraz myślisz je sprzedawać...
— Głupia jakaś! przerwał Sykstus... nie masz kropli zdrowego rozsądku... a możesz ją większe spotkać szczęście nad to? To człowiek stateczny, bogacz, obywatel szanowany, gdzie ona podobnego drugiego męża znajdzie?
— A! prawda! odpauła Kunusia, szczególniej wieki stosowne! mogłaby być jego wnuczką... Jeśli ten major wasz taka doskonała partya, czemuż się do pięćdziesięciu lat ani razu ożenić nie mógł? hę? Panien jest przecież dosyć coby wyjść chciały!