są to ognie wulkaniczne, których wybuchy grożą wprawdzie zasypem niejednej Pompei i zalewem niejednemu Herkulanum, ale częściej kończy się na troszę ognistej lawy, która spłynie w morze zapomnienia i na garści popiołu, który spadnie na martwe doliny, a wiatr je jutro opłucze. Daleko straszniejsze są namiętności starych ludzi, namiętności z imienia, mary w rzeczy, bo ich siedlisko jest w głowie... Te nie mijają tak łatwo, nie wybuchają tak gwałtownie, ale trwają długo i są uparte. Uczucie się zużywa i przeżywa, idea w pożyczanej sukni namiętności nie nasyca, nie przesyca, żyje i łamie co napotka... Ludzie starzy gdy pochwycą ostatnią deskę ocalenia, gdy wymarzą sobie szczęście lub zabawkę, tylko wiedzą, że one są ostatnie i nie rzucają ich więcej. Nie mają czasu na nowe marzenia i nowe projekta, śmierć stoi przed progiem.
Do takich zajadle upartych ludzi należał, jak się domyśleć łatwo, major Dubiszewski, który oprócz tego miał jeszcze żołnierską jakąś ambicyą nieustępowania z placu. Co było wczoraj fantazyą chwilową, dziś pod siłą oporu urosło na pragnienie. Nie wiedzieć dla czego postanowił się ożenić a już Jadzia zdawała mu się teraz jedyną możliwą dla niego żoną.
Nie tak więc łatwo zrazić go było, jak się poczciwej zdawało piastunce, a środki, których w dobrej wierze użyła przeciwko majorowi, on obrócił zręcznie na korzyść swoich planów. Ubóstwo Syksta naprzód zużytkowanem zostało, nazajutrz Dubiszewski nastręczył mu się sam z pożyczeniem znaczniejszej sumki pieniędzy, na którą wszakże wziął jak najformalniejszy oblig z ewikcyą na kamienicy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.