Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Żywość i zalotność panny Petronelli zamiast go ująć, podniosła tylko w jego oczach skromną i cichą Jadzię, jej pobożność nawet wcale go nie zastraszała. Dubiszewski jeśli nie był zakochany, bo w jego wieku trudno o te uczucia, był oszalały niezawodnie. Dowodziły to jego wytworniejsze coraz ubiory, jasne krawaty, na których uporczywie błyszczał brylant ów czarodziejski, występujący w wielkich tylko wypadkach; rękawiczki ciasne i jasne, buty lakierowane i perfumy na chustkach ekscentryczne... Ci, którzy dawniej znali majora w jego granatowym pod szyję zapiętym surducie, z trudnością poznać go mogli w dandysie, na jakiego się przerobił dla przypodobania Jadzi.
Pan Sykst wspierał jego usiłowania, otworzył mu dom, dawał wieczorki, herbaty, radził w jaki sposób ma się zalecać, jak przyszłe życie malować; a biedna Jadzia napróżno usiłująca się ukrywać po kościołach, wypłakiwała oczy z obawy tego małżeństwa, które zdawało się nieuchronnem.
Po oddaleniu Kunusi pierwszy dzień był dla pana Syksta nader przykrym, nie wierzył on jeszcze z razu żeby na seryo dwadzieścia kilka lat przebywszy w jego domu, stara kobiecina obrażona jednem słowem, opuścić go miała. Sądził długo że powróci, że pośrednictwo Jadzi ułatwi zgodę... ale w końcu przekonać się musiał że poniósł niezmienną stratę podobno niepowetowaną. Dla niego jak dla siostrzenicy nic starej piastunki i dawnej sługi zastąpić nie mogło, a choć przyjęto ową Małgorzatę, co chwila brak poczciwej staruszki dawał się czuć dotkliwie. Pan Sykst bał się kluczów powierzyć, a dawszy je znajdował