Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

co chwila jakąś przez nieświadomość wyrządzoną szkodę. Szacowną trumną cedrową z napisami, która leżała w sieni zapalano w piecu czy na kuchni, tak że ledwie resztki jej odratować było można, strzępami jakiegoś koronacyjnego baldachymu zatkano komin i t. p.
Pan Sykst wzdychał, dawał do zrozumienia że jużby Kunusię przeprosił, ale ona powracać nie myślała. Oddalenie to chwilowe, które wiedziała to dobrze, mogło ustać gdy zechciała, posługiwało jej do obrony dziecięcia, dawało zupełną swobodę działania. Codzień z Jadzią widywały się w kościele. Kunusia ją część drogi przeprowadzała, była więc uwiadomionę jak najdokładniej o tem co się działo w domu i stosownie do okoliczności usiłowała krzyżować zamiary majora.
Nie szło to jednak łatwo... Sykst był uparty, panna Petronella niezręczna, Dubiszewski zakochany, a Jadzia bojaźliwa. Kunusia modliła się i płakała po kościołach, wzywając już pomocy Bożej tylko, bo jej rozumu nie starczyło.
Konkury Dubiszewskiego trwały już kilka tygodni, przestrach ogarniał nieszcześliwe dziewczę, które do majora czuło wstręt nieopisany... ale choć go okazywała bez ogródki natrętnemu zalotnikowi, nie zrażał się nim wcale i zwykł był powtarzać: — Po ślubie się te chmury rozejdą...
Pan Sykst coraz nalegał o decyzyą. Jadzia ją odwlekała pod różnemi pozorami, naostatek dał jej czterotygodniowy termin i oznajmił, że jeśli nie będzie mu posłuszną, natenczas powagą od matki mu przekazaną zmusi ją dla jej własnego szczęścia, aby