rada nierada poszła do ołtarza... wszelako major sam dotąd milczał jeszcze i uroczyście się nie oświadczał. Dnie upływały z nadzwyczajną szybkością. Jadzia traciła głowę, serce jej poczciwe czuło wstręt do wyrzeczenia przysięgi przymuszonej i nieszczęsnej, postanowiła więc w swej młodej główce raczej znieść najprzykszejsze losy, niż popełnić to, co się jej świętokradztwem zdawało.
Nie miała domu i rodziny do którejby się na wypadek wygnania od wuja schronić mogła... pobiegła biedna do pani Sylwestrowej, w niej jeszcze pokładając nieco nadziei.
Próbę tę uczynić postanowiła za wiedzą i poradą Kunusi.
Pani Sylwestrowa była osobą dosyć majętną, była nawet chwila, gdy marzyła o ożenieniu syna z Jadzią, kochała ją po swojemu, ale zarazem umiała rachować i nauczyła się wdowiem życiem praktyczności niepospolitej. Petronela której się usidlić nie udało majora, wiele się też przyczyniła do oziębienia matki dla Jadzi... Gdy biedne dziewczę przyszło z czerwonemi oczyma wracając z kościoła do kuzynki, przyjęto ją bardzo zimno.
Uklękła przed krewną, poczęła ją całować w ręce i zaniosłszy się od płaczu, skarżyła na swój los, Sylwestrowa jakoś nie podzielała jej uczuć.
— Pozwól sobie powiedzieć moja droga, rzekła bardzo poważnie, że też ty sama nie wiesz czego desperujesz... Trafia ci się, ubogiej sierocie taki los, któregoby może bogatsze pozazdrościły... a ty grymasisz i dziwaczysz... Major nie tak zgrzybiały jest, wcale
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.