Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjemny... a ty postarzejesz prędko. Moja rada, panu Bogu podziękować i wziąć to co on daje.
— Ale ja go nie mogę kochać... Zlitujcie się nademną! Ślub jest Sakramentem, mam że w obliczu Boga kłamać to, czego nie czuję, zaprzysięgać z dobrej woli to, do czego będę zmuszoną... Nie! ach nigdy.
Pani Sylwestrowa ruszyła z powagą ramionami.
— Wszystko to egzaltacye! eksageracye! głowa nabita jakiemiś książkami niedorzecznemi. Starsi wiedzą co robią, najpierwsza cnota posłuszeństwo.
Jadzia już tylko płakała... poczęła ręce pani Sylwestrowej całować...
— Moja dobrodziejsko, rzekła, mów co chcesz ja się nie potrafię przekonać... Wuj mnie wypędzi... ja na to rachuję że ty mnie przytulisz, że mi dasz tylko kącik u siebie... izdebkę... na życie ja sama zapracuję...
Ledwie dosłyszawszy tych wyrazów, zerwała się kupcowa z krzesła przestraszona i gniewna, przyszło jej na myśl, że syn z Wiednia powrócić może, że Jadzia nie ma grosza posagu, że gotów się w niej pokochać na nowo... dreszcze ją przeszły...
— A to mi śliczne rzeczy proponujesz! zawołała — to także! Jeszcze czego! chcesz mnie poróżnić z panem Sykstem, z całym światem... mam dla ciebie palec kłaść między drzwi... Zlituj-że się! co za myśl. Piękniebyś mnie wykierowała... O! wcale proszę na to nie rachować, — to być nie może...
Serce się ścisnęło biednemu dziewczęciu, wstała okryta rumieńcem, ale mimowolnie oburzona.