Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak będzie co... no, to powiem. Co dziś mamy? spytał po namyśle...
— Piątek — odparła Kunusia łamiąc ręce.
— W niedzielę niech panna mnie czeka po summie przed Panną Maryą, jeśli będzie co, no to popiem, jak nic, to nic.
— To mówiąc podpalił fajkę, pokłonił się i odszedł. Staruszce choć ten promyk nadziei dodał serca... poszła powoli ocierając łzy do domu...






Nazajutrz czekała na Jadzię... w zwykłem miejscu, ale zdaleka zobaczywszy ją idącą poznała że nic z sobą pocieszającego nie przynosi. W istocie niebezpieczeństwo rosło, a ratunku nie było żadnego. Sykst dał się całkowicie opanować dawnemu towarzyszowi broni i sam w siebie wmówił, że zapewnia szczęście siostrzenicy. — Major przychodził rano, bawił niemal dzień cały, siedział wieczorami natrętnie, rządził się jak u siebie, gospodarował zawczasu, usiłował przypodobać Jadzi, ale coraz bardziej ją przestraszał. Często Sykst nawet zostawiał go sam na sam z siostrzenicą i nową sługą Małgorzatą na cały wieczór, idąc do swych zbiorów, które z pozyskanych od Dubiszewskiego zasiłków pomnażał namiętnie.
W przededniu właśnie trafiło się podobnie i major, który najgorzej w świecie czytał, zoofiarował się po herbacie głośno deklamować pana Tadeusza... Sykst niemający najmniejszej ochoty słuchać go, wy-