Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

śliznął się ze swoją lampką. Jadzia pozostawszy sama, przypomniała sobie radę Kunusi. Pocichu wybiegła na chwilę do klęcznika, jakby po błogosławieństwo Matki Bożej i wróciła z bijącem sercem, z silnem postanowieniem stanowczego rozmówienia się z panem majorem.
Dubiszewski, choć jego postępowanie bardzo jasno dawało do zrozumienia o co mu chodziło, wyraźnie się był jednak dotąd nie oświadczył, może dlatego że się stanowczej odmowy obawiał. Potrzeba było przywieść go do jasnego wytłumaczenia i odjąć mu wszelką nadzieję. Dla nieśmiałej Jadzi było to zadanie nadzwyczaj trudne, ale szło o przyszłość, o życie — musiała...
Gdy powróciła od obrazu, a major przestawszy czytać na chwilę, z oczyma wlepionemi w nią miał na nowo rozpocząć, Jadzia stanęła przy stoliku i zebrawszy się na odwagę, poczęła:
— Za pozwoleniem pana... nim dalej czytać pan zacznie, radabym z nim pomówić.
Dubiszewski domyślał się wszystkiego, chciałby był uniknąć rozmowy, ale nie znalazł na to sposobu.
Rachował na swą zręczność.
— Jestem zawsze na pani rozkazy, najmilej mi spełnić każde jej życzenia.
— Panie majorze, odezwała się Jadzia głosem drżącym, muszę być z nim otwartą, odezwać się do jego szlachetnego serca.
— Niech pani mówić raczy! proszę! proszę... zawołał książkę usuwając Dubiszewski... Sam dźwięk jej głosu...
Od niejakiego czasu uczęszczasz pan codziennie