Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

szewski był tem najtrętniejszy jeszcze... choć pokorny i grzeczny...
Kiedy rano nazajutrz spotkała się z Kunusią i zaczęła jej opowiadać swoją wczorajszą rozmowę, stara sługa nie mogła utrzymać swego gniewu i z niecierpliwienia.
— To stary kamień! zawołała... no! dobrze! nie będzie innego ratunku... więc musiemy uciekać od niego... ja znajdę schronienie.
— Ale moja poczciwa Kunusiu, odpowiedziała Jadzia, my się w myszą dziurkę nie skryjemy... będą nas szukać, wuj ma prawo nademną, on mnie wychował, jest moim opiekunem. Znajdą nas tu łatwo.
— To pójdziemy gdzieindziej, odparła stara... świat szeroki, a ja ciebie dziecko moje nie opuszczę... o! nigdy!
— Ale o czemże? zapytała Jadwisia... ja nie mam grosza... ty także...
Kunusia się uśmiechnęła tylko... powoli dobyła sakiewkę i pugilares zatłuszczony z kieszeni, westchnęła i poczęła pobożne kłamstwo.
— Panienka nic nie wiesz, ale poczciwa matka wasza, która mnie znała i ufała mi, a może przeczuwała co brat zrobić może, oddała mi dla was choć nie wielki fundusik... Przykazała mi nie użyć go chyba w największej potrzebie dla was, dla tego trzymałam to w tajemnicy do dziś dnia... Mamy tu tysiąc talarków... moja panno! a to jest ogromny pieniądz! gdyby był Sykst o nich wiedział, dawnoby poszły na graty i łomy... alem to tuliła i kryła się z tem jak z grzechem...