Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

jorzysko, bardzo, powiadam ci, bardzo był zakochany, a ja wybredzałam... No, ale teraz... a! teraz tobym go już chętnie wzięła.
Spojrzała na Kunusię, która jakoś niezbyt radosną będąc, rozpatrywała się w sędzinie.
— Tak... dawne przywiązanie, wybąknęła przez grzeczność.
— Ale co to przywiązanie, przerwała jej sędzina — to był szał, to była waryacya — ten człowiek głowę dla mnie tracił... a gdym mu pierścionek odsyłała, o mało sobie w łeb nie strzelił.. Słowo ci daję...
Paplała biedna sędzina żywo, plącząc niewyraźnie, zrywając się i przysiadając na kanapie, patrzając w zwierciadło — śmiejąc się, to wzdychając...
— Widzisz moja duszko — dodała w końcu, gdyby teraz tylko zręczność spotkania się z nim, to już ci daję słowo, że go pochwycę... że pójdzie za mojemi stopami jak mały piesek, że co zechce z nim zrobię...
Nie bardzo temu zdawała się wierzyć stara sługa, ale tonący brzytwy się chwyta...
— Któż wie? myślała sobie — może ta sędzina z którą się miał żenić, potrafi go nam odciągnąć.. zawsze choć tego spróbować potrzeba.
— Ułatwcie mi tylko spotkanie z majorem, poczęła po chwili sędzina — już ja wam powiadam że moim będzie... A to i sobie i mnie i jemu zrobicie przysługę... on nie może być szczęśliwy bezemnie, ja muszę wyjść za niego... bo to już było widać przeznaczenie... Ah! fatalność. A bardzo postarzał?
Sędzina tak nieustannie szczebiotała, nikomu słowa nie dając przemówić; ledwie Kunusia otworzyła usta, zamykała je natychmiast swoją paplaniną...