Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

dam... padnie, gdy mnie ujrzy! powie: królowo serca mojego... pani... A ja... wstań, rycerzu... przebaczam ci. Tylko — cóż ja mu mam przebaczyć? kiedy... mniejsza o to... uśmiechem mu odpowiem, podam rączkę... Rzecz skończona... W niedzielę zapowiedź pierwsza, bo ja mam z sobą zawsze wszystkie potrzebne papiery, na wszelki wypadek, we środę święto, zapowiedź druga, a trzecia przy ślubie... Nie potrzeba żadnych występów i przygotowań, skromnie ale z gustem... A! z gustem... Ja mam gust...
Byłaby może sędzina parę godzin jeszcze gadała, ale Kunusia żegnać ją poczęła... Nie skończyło się to aż w sieni.
— A! niechże ją dunder świśnie! zawołał odszedłszy Dyngusowicz... ależ baba trajkocze! O! biedny majorzysko! chyba w uszach bawełnę będzie nosił.
— Ależ się w niej kochał! przerwała wzdychając Kunusia.
— A no! na zabój! rzekł stróż — to pewna... I tak się spiskowi rozstali.
Zjawił się tedy nowy, niespodziany i doskonały sprzymierzeniec. Z wieścią o nim Kunusia krążyła dzień cały około kamienicy pana Syksta, starała się zobaczyć z Jadzią, ale tego dnia coś jej wyjść przeszkodziło.
Gotowała się burza nad głową pana Dubiszewskiego, który się niczego nie domyślał... Dni kilka przeszło spokojnie i najpodejrzliwsze oko nic dostrzedz nie mogło, oprócz nieco weselszej twarzy Jadwisi. Na niedzielę zaprosiła Jadzię, panią Sylwestrowę; miał naturalnie jak codzień tak i tego dnia być Dubiszewski. Przy obiedzie od niechcenia poprosiła