Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

dnie, spływa po wierzchu tych fali, nie mogąc się w nich ukryć na chwilę. Nic niespodzianego a miasto ma swe rozrywki coroczne, comiesięczne, cotygodniowe i cogodzinne. Trzyma się świętych tradycyj czując ich cenę, i żyje tak chlebem prądnickim jak zabawą pradziadowską... odwieczną. Każdy Barnum, który przybywa w nadziei zwabienia nowością, oszukuje się okrutnie, bo tu nowość jest zbrodnią, nietylko niepociągającą. ale odstraszającą od siebie, przerażającą człowieka; grozi ona szczerbą gmachowi, który stać pragnie i jak piramidy zwyciężyć wieki, zjeść rdzę, zniszczyć zniszczenie.
Takim jest Kraków teraźniejszy a biada temu kto pod pozorem i w imię postępu nie uchyli przed nim czoła, ktoby się ważył lekceważąco u tego monumentu przeszłości uśmiechnąć. Uśmiech ten byłby szyderstwem wśród poświęconego cmentarza.
Wielkim majestatem mówi do duszy wędrowca naprzód ta ulica cicha od Floryańskiej bramy, w której palą się lampy przy obrazie katafalkowym blaskiem pogrzebu; — potem niezrównany rynek... wpośród którego ciemno-czerwony, oczerniały kościół Panny Maryi strzela swą jedną ukoronowaną wieżycą gdzieś aż ku niebiosom... Dokoła świątyni kamień napiętnowany jakiemś słowem, twarzą, startem obliczem, krzyżem, lub godłem.. Z poza krat widzisz potrzaskane stosy drzewa i kamieni, których nikt się tknąć nie waży, bo któż wie coby zniszczył, czyniąc porządek?... Omszone kamienie wyczekują ruiny, lub odnowienia cierpliwie, a w koło nich codzień lata uskrzydlona, strzegąc ich — modlitwa... Twarz w twarz jedyne dziecko ratusza, który padł, nim się w przeszłości rozkochać umiano — patrzy wieżyca miejska