Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

wuja, całując w rękę siostrzenica, żeby jej pozwolił zaprosić na herbatę poznaną w mieście osobę, bardzo miłą, z którą przyjaźń zabrała.
Pan Sykst nie dopytując nawet o kogo chodziło, najchętniej zgodził się na to... Już lampa się paliła na stoliczku Jadzi (dwie panie zaproszone przyszły wcześniej), gdy Sykst z Dubiszewskim wróciwszy z przechadzki, zbliżyli się do drzwi bawialnego pokoju.. Na kanapie wystrojona, wyróżowana, niespokojna, rwąc chustkę, którą trzymała w rękach, z oczyma zwróconemi na drzwi, ledwie słowo mogąc przemówić... kipiała niespokojna... sędzina... W najlepszym humorze, strojny, wesół, nic się nie domyślając co go spotkać miało, wszedł lekko i swobodnie pan major... Pierwsze wejrzenie jego zwróciło się ku Jadzi, ale wypadkiem rzuciwszy okiem na kanapkę, nie bez wzruszenia dostrzegł na niej paliową suknię i pąsowe wstążki... Niestety! podobno tylko te barwy a nie twarz sędziny przypomniały mu przeszłość.
Jejmość, która się sceny teatralnej spodziewała na pewno, siedziała uśmiechnięta. Major w istocie z początku stanął jak wryty, potem usta powoli jakiś śmieszek mu dziwny przeciągnął i zbliżył się śmiało ku kanapie.
— Kogóż to ja widzę!... pani sędzina! zawołał... co za miła niespodzianka! Ale mylę się może niewłaściwym zowiąc tytułem!... bo... spodziewam się, że pani musiała znaleść człowieka do uszczęśliwienia i dziś...
Major wymówił to nieco szydersko...
Sędzina, która się wcale innego spodziewała wrażenia, pobladła, uczuła się obrażoną...