Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś, jestem wdową, rzekła... tak jak byłam... mylisz się waćpan sądząc, że łatwą jestem w wyborze i płochą... Wolałam nie pójść za mąż, niż wyjść lada jako...
— A! zawołał major... to bardzo słusznie...
Była krótka chwila milczenia, Dubiszewski zupełnie spokojnie usiadł przy pannie Jadwidze, był tylko trochę bledszy niż zwykle, bo znać było, że się domyślał intrygi i obraził użytym przeciwko niemu środkiem derywacyjnym.
— Jakże też to dawno, odezwał się, pochylając ku sędzinie — jak nie miałem przyjemności widzenia pani dobrodziejki.... wszak to lat...
Arytmetyka ta wcale była nieprzyjemną dla wdówki, która za młodą uchodzić chciała; nie dała ona mówić Dubiszewskiemu...
— A tak... ale dla mnie, poczęła paplać, lata te upłynęły, nadzwyczaj wesoło i prędko.
— Bardzo się cieszę, dodał major — ale bo to państwo nic nie wiecie, rzekł umyślnie od razu chcąc wypowiedzieć wszystko... wszak to ongi należałem do licznego tłumu adoratorów pani sędzinej dobrodziejki i kochałem się w niej szalenie, i byliśmy po zaręczynach...
— A! a! po zaręczynach — przerwał Sykst.
— Tak jest, kończył major... po zaręczynach, ale pani sędzina dobrodziejka wzgardziła sercem i ręką moją... potrzeba się było poszedłszy z kwitkiem pocieszyć i szczęśliwszemu ustąpić z drogi...
Sędzina o mało się nie rozpłakała z gniewu, policzki jej pałały, usiedzieć spokojnie na kanapie nie mogła.