— A tak... przerwała... coś podobnego było... ale ja... tyle w życiu doświadczyłam od mężczyzn i ich niegodziwości... że postanowiłam była nie iść za mąż...
— I trwała pani w tem postanowieniu? spytał szydersko major.
— To się okaże... dwuznacznie odpowiedziała sędzina — to się okaże.
— Przynajmniej może pani na wesele zaprosićby powinna, dorzucił nielitościwy major i zwrócił się cały ku pannie Jadwidze.
Po tej krótkiej rozmowie widocznem już było, że wielkie nadzieje, jakie Kunusia i Jadzia budowały na owej gadatliwej wdówce, spełzły na niczem, i naraziły je tylko na zemstę majora, gdyby major był mściwy. Prawdę rzekłszy, zmartwił się on mocno tym dowodem niechęci Jadwigi, ale ukrył przykre wrażenie i starał się okazać obojętnym i wesołym.
Sędzina próżno popisywała się z dowcipem, z muzyką, ze śpiewem, z figlarnemi wejrzeniami; nic na nim nie czyniło pożądanego efektu, był zimny... Wspomnienia obudzały w nim uśmiech tylko.
Wdowa udawała wesołość i trzpiotowatość, ale w sercu miała gniew i chęć zemsty nieubłaganą. — Major tem większą udawał także wesołość. Sykst był chmurny, bo się domyślał jakiejś sztuczki a Jadwiga siedziała na ustroniu, prawie sobie wyrzucając, że za poradą niewczesną tak dziwnego chwyciła się środka. Wieczór był dla wszystkch nadzwyczaj męczącym, ale najprzykrzejszym prawie dla nieszczęśliwej sędziny, która tylko przez jakiś wstyd do pewnej godziny placu dotrzymywała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.