Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Aby nieco położenie swe poprawić, musiała się w końcu biedna, upokorzona kobiecina udać do kłamstwa po ratunek i wyznała, że jest zaręczona i wkrótce ma wyjść za mąż. Imię jednak przyszłego małżonka z powodów familijnych, musiała jeszcze zachowywać w tajemnicy... Tą ostatnią strzałą, raziwszy niewdzięcznego majora w piersi, pożegnała się i odeszła...
Na wschodach dopiero łzy jej się rzuciły z oczów...
W saloniku panowało po wyjściu sędzinej, którą major przeprowadził, głuche, śmiertelne milczenie; pan Sykst z gniewem spoglądał na siostrzenicę, Jadzia z oczyma suchemi, z gorączką jakąś, w osłupieniu, nie widząc patrzała przed siebie... Pani Sylwestrowa nie wiedziała co począć.
— Śliczna historya... jak Boga kocham, mruczał Sykst... tego mi brakło... a to wszystko z łaski waćpanny... to wszystko, żeby się uwolnić od najpoczciwszego z ludzi, który nam szczęście przynosi... Otóż to wdzięczność! otóż to zapłata za przytulenie sieroty...
— Wuju mój, rzekła Jadzia śmielej, gdyby to dla twojego szczęścia było potrzebnem...
— Otóż dla mojego potrzebne... bo twoje jest mojem. Ależ nierozsądna... bełkotał Sykst. Sylwestrowo, czemu jej tego nie wybijesz z głowy, a to oszaleć potrzeba...
— Ileż to razy próbowałam... odezwała się nieśmiało krewna — ale Jadzia słuchać nie chce...
Jadzia milczała, bladła tylko straszliwie, głowa jej pochyliła się na piersi... a ciało stoczyło martwe na posadzkę... Pan Sykst poskoczył z krzesła...