Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to się sobie wstydź, mnie to wszystko jedno, zawołał major... ale miej rozum przy wstydzie. Chcę twego słowa? wypędzasz mnie? nie?
— Nie... nie... krzyknął Sykst, zakrywając oczy. Na twem sumieniu...
Pakuj na nie co ci się podoba... podźwignę, to ci ulży... A teraz, dodał, chodź na śniadanko...
Sykst się opierał.
— Chodź, nie bądź dzieckiem... zgryzoty, wstydy, gniewy, wszystko to święcie ginie przy dobrem śniadaniu... Mówię ci... Pereat mundus fiat bombancia! jak mówiono w pułku... Chociaż zdaje mi się, że to nie w pułku, ale w Paryżu gdzieś słyszałem...
I pociągnął Syksta na śniadanie, ale oba je zjedli smutni, zafrasowani i nie mogąc się rozweselić. Major fantazyą nadrabiał.






Gdybyśmy weszli w ścisły rozbiór sumienia pana majora Dubiszewskiego... chemiczny skład tego ciała, zadałby nam niemało do rozwiązania trudności. Przywykliśmy człowieka sądzić hurtownie złym, dobrym, ideałem, zbrodniarzem, lub wzorem cnót wszystkich. Jestto empiryczna metoda, coś nakształt dawnych orzeczeń alchemii i medycyny średniowiecznej, które znały ciała jednolite i z gruntu całe w sobie...