Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Walery.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.
( 124 )

ła. Pleban szeroko poziewał, odrzucił Brewiarz i zamyślił się głęboko. Obłożona plastrami noga nie dozwalała ruszyć się z miejsca, chociaż myśl jego czynna, rada była widzieć synowicę u Bernardynek, a siebie we własnym domu, jednak trudno było spełnić to życzenie, noga jak bolała, tak bolała. Napróżno Pleban, niecierpliwił się, łajał, dąsał, trzeba było cierpieć — a tego rodzaju niewoli, kiedy władze umysłu, ciału podległe być muszą, człek niezmiernie nie lubi.
Dzień mijał, zmierzch nadchodził; chłopiec z latarnią w ręku, świstając krakowiaka, zapalił rewerber na ulicy, który słabo oświecając przechodniów, długie po