Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Walery.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
( 150 )

ry chwili na miejscu nie da posiedzieć!
— Nie trzeba go było Panu obierać, zcicha przebąknął Pan Walery.
— Jak nie obierać, kiedy też tysiące w nim jest przyjemności!
To mówiąc wojskowy, poprawił szlify i akcelbanty, zabrząknął ostrogami, zanucił piosnkę i przeglądnął się w lustrze.
Dumał tym czasem Walery, a wkrótce pożegnawszy towarzystwo, obwinięty w płaszcz, szedł ku miastu. Malowały się zdaleka na zmierzchném niebie, kopuły i krzyże kościołów, rozległe gmachy i wyższe domy, dymiły się tysiące kominów, a myśl wędrowca jak ten dym ula-