Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Walery.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.
( 154 )

inny poświstując biegł kupić co na drogę, ten znowu żegnał się ze znajomemi — każdy się śpieszył, a mieszkańcy stolicy pogrążeni byli jeszcze we śnie głębokim. Po kilku godzinach tego zachodu, zgromadzony pułk, przy odgłosie muzyki, opuścił Warszawę. Długo jeszcze za nim ciągnęły się konie powodne, pojazdy, bryki, chorzy i tłum maruderów — wszyscy żegnali stolicę; — nie jeden ułan pokręcając wąsa, długo spoglądał za siebie i szukał okiem dobrze mu znajomego okienka, które już nie prędko miał obaczyć. Smutny i bardzo smutny był moment rozstania dla tych, których serca zostawały w stolicy, którzy przywy-