Sam nie dochowując żonie wiary, posądzał ją nieustannie, i wstęp ten poprzedził wieczór, spędzony na swarze, wzajemnych wymówkach i przekleństwach.
Rozeszli się do snu sypiąc szatanami i piorunami, i już każde w swoim kącie ukłaść się mieli, gdy nadbiegający posłaniec z listem, przywiózł wiadomość o śmierci P. Starosty. Oczy Janka zaiskrzyły się potężnie, uśmiech dziki wybiegł na usta, i stłumionym głosem zawołał: — Otoż już jedno! —
Teraz pozostawało mu tylko, czekać cierpliwie śmierci ciotki Starościnéj.
— Żalice moje! — wołał chodząc po izbie szerokiemi kroki — a do Żalic dokupię Wólkę, Wolę, i trzy wioski przyległe, bo będę miał za co! I otoż ja pan! pan! —
Jakby nigdy nic między niémi nie zaszło, Ewa i Janek, zapomniawszy kłótni całego wieczora, poczęli széroko rozmawiać; a on już w tym zapale, nie umiał się przed nią utaić z tém, kim był i co myślał. Rozradowało to niewymównie Ewę, która się nie domyślała wysokich nadziei swego małżonka, i zupełnie ją z nim pojednało. Na tę myśl, że będzie panią, że w parafialnym kościele zajmie piérwszą ławkę, że ją w rękę xiądz proboszcz i sąsiedzi całować będą musieli, zarumieniła się z radości.
— Będę panem, i taki całą gębą panem, zawołał Janek unosząc się. Żalice, dwie Wólki i trzy jeszcze wioski przykupiwszy, kto tu bogatszy odemnie; — pojedziemy do Warszawy.
— A! tak kotku, do Warszawy — oboje serdeńko, oboje rybko.
— A jakże! kupię sobie order, będę miał urząd, i będziemy żyli jak należy panom.
— I przyjedziemy — dodała Ewa, przyjedziemy do Żalić tu, poszóstno, hajduczno, żeby się powściekali ze złości ci wszyscy, którzy mnie do piérwszéj ławki puścić nie chcieli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.