sam nawet dostał się do Warszawy, widział ją i uderzony nagłém zestarzeniem zalotnicy, rachował, iż niedługoby pożyć powinna.
Ale rachuby na śmierci oparte tak są zawodne! a śmierć tak szydersko zbiéra rachmistrzów, jakby się na nich mścić chciała, że się w jéj sprawy nieproszeni mięszają. Starościna kawęcząc, stękając, otoczona z jednéj strony doktorami, z drugiéj dawnémi i nowémi przyjaciółmi, żyła i żyła; Janek czekał, wyglądał a napróżno. Kilka razy już, już zdawała się umiérająca, potém znowu powstawała z choroby, i wiodła życie po swojemu. Na starość gdy innych roskoszy używać już było przytrudno, stół i jadło wytworne, zastąpiły wszystkie. Sama dysponując swoje sławne obiady, na które się łakomcy zbiegali, sprowadzała i kucharzy i pasztetników, i piekarzy i cukierników ze wszystkich stron świata. Poczta przywoziła jéj pasztety strasburskie, szynki westfalskie, salcesony bolońskie, soye angielsko-indyjskie, trufle z Périgord, cukierki marsylskie, i likwory zamorskie. Czasem za winogronami wyprawiano sztafety. — Tak żyjąc, nietrudno było naówczas w Warszawie, mieć wielu a wielu przyjaciół: miała też ich Starościna. Dowcipna zawsze, bogata we wspomnienia, wyrozumiała na błędy ludzkie, pobłażająca słabościom, których doświadczyła sama, potrafiła przyciągnąć jeszcze do siebie i utrzymać. Wprawdzie wiek i sposób życia, wielce ją zmieniły, ale na cóż nie ma sposobów? Marszczki podciągano, żółta skóra malowała się biało i różowo, usta smarowano pomadą, brwi nakreślano starannie pędzelkiem, wyrywano dłuższe z brody włosy, nakryto łysinę tupetem, wypychano czego zabrakło, wstawiono zęby, nastrzępiano suknie, i Elżusia uchodziła jeszcze za zwiędłą piękność, któréj pozostały ślady! Niestety, jednych oczów zagasłych, zaognionych, starych, wpra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.