ści porównać go, by ocenić. Jak ryba w wodzie, płynęła swobodna, niewiedząc, że nad nią żyją stworzenia w innym żywiole. — Cóż jéj brakło? Był chléb powszedni, była praca co życie umaja, były serca przywiązane, były nadzieje w dzieciach, i sumienie tak spokojne! Dni szły jeden za drugim jak równe paciórki różańca, przedzielane tylko jaką uciechą, spoczynkiem lub podwojoną radością. Ubóstwo zdawało się im naturalnym stanem człowieka, bo zmyślonych potrzeb nie mieli. Nawet los od niejakiego czasu oszczędził im przykrych wrażeń, bo żadna nieprzyjaźń i prześladowanie ich nie dotknęły. Nieprzyjaciół nie mieli, a współzawodników pogodném czołem i szczérą przyjaźnią rozbrajał Marek. Rachując wedle swego usposobienia, więcéj na Boga niż na ludzi, Marek się nigdy nie dobijał o roboty, nie odrywał jéj drugim, nie odmawiał czeladzi, nie nabijał o zakazy; a szło mu dobrze, i nie bogacąc się, nie potrzebował też chléba przynajmniéj.
Marek był w sile lat, w pełni życia i spójrzéć na niego miło było; tak z całego tego człowieka tchnęło poczciwe i niczém niezamącone szczęście. Nie miał on téj bladości którą często nadaje siedzenie ludziom do niego niestworzonym, ani zapalonego lica, które goreje od sztucznego ognia wlanego we wnętrzności trunkiem; ale cerę zdrowia i dojrzałych owoców. Oczy jasne, czoło niezmarszczone, uśmiech dobroci na ustach. Poczciwy i roztropny, zjednał sobie szacunek powszechny, i serca wszystkich; miał on ten rozum, który u nas chłopskim nazywają, a który jest jedynym prawdziwym i dobrym. Wszelka nauka dla niego ograniczała się nauką wiary, a czynności życia stosowały do niéj ściśle.
Ztąd taki spokój, i to w przyszłość zaufanie niezachwiane, z jakiém poglądał na straszne dla drugich jutro.
Wcześnie Maciejowa wpoiła i w Anusię te zasady, któ-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.