Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

przepychem. Jan Porębski wszystkiém się zajmował; a że przypomniano sobie, iż był niegdy towarzyszem pieska bonońskiego u Starościnéj, słuchy chodziły, że ten wychowaniec bliżéj zmarłéj dotykał niż mówiono. Spadkobiercy zażądali dowodów i otrzymali je. Niepodobna było utaić, że miał brata, domagano się o niego, ale P. Jan zeznał, że nie wié co się z nim stało. Ogłoszono więc w pismach publicznych, aby do spadku po Elżbiécie z Lutyńskich Mylżyńskiéj, jawił się gdziekolwiek by się znajdował, syn siostry jéj Tekli z Lutyńskich Porębskiéj, imieniem Marek.
Szewc tymczasem nie wiedział nic, co się około niego dzieje, i ani się domyślał, że kobiéta u któréj katafalku się modlił, była jego ciotką. Janek mający cały majątek w ręku, wyjechał zabrawszy kosztowności i remanenta do Żalic, dla ułożenia interesów. Nadto długo był rządzcą, żeby się nie miał namyślać nad podobnego zastępcy wyborem.
Gdy się to dzieje, a pani Ewa stroi się do kościoła, zabierając w piérwszéj zasiąść ławie; Marek szyje bóty i śpiéwa godzinki. Jednego poranku, otwiéra drzwi jego izby figura niepoczesna, długa, sucha, na lasce opierając się i pyta:
— Tu majster Porębski? —
— Na usługi, ja jestem — odparł Marek wstając ze stołka, i zdejmując czapeczkę zmierzył okiem przybysza. —
Był to stary, szpakowaty już mężczyzna, słusznego wzrostu, w długiéj kapocie makowéj, podpasany jedwabnym słuckim pasem, z wygoloną czupryną, laską o rzemyku i maleńką szabelką jakby tylko dla formy na skórzanych rapciach przyczepioną. Twarz jego uśmiechająca się słodko, a chytra, miała dwoje siwych oczów, które szparko i bystro na wszystkie strony się rzucały. Wiek trochę starca pochylił, ale mu widać żywości nie odjął; spójrzał na maj-