— Słucham, rzekł Szewc roztargniony.
— Sprawa się toczy o spadek, między urodzonym Janem Porębskim, a krewnémi najbliższemi Jana Krzysztofa ex linnea collaterali. Proces jest na téj stopie, że jak jedni, tak drudzy wygrać mogą. —
Anna i Maciejowa powstawszy, jedna od roboty, druga od modlitwy, ciekawie i zadziwione przysłuchiwały się mowie jurysty.
— Jabym życzył waści, korzystając z uporu brata, kończył P. Skarbnik, który układać się nie chce, i do sądów pociąga, samemu o swą połowę przystąpić sine mora do przyjacielskiego porozumienia. Eventus sądów dubius; kollateralni kolligaci, waszmość sami sobą tylko, lepiéj się kombinować.
— Ale daj mi pan pokój, odparł Marek — naprzód chcę widzieć i poznać brata, o majątek mi nie chodzi.
— Jakto o majątek nie chodzi? do najwyższego stopnia zadziwiony, spytał adwokat: o majątek nie chodzi! a o cóż chodzi?
— Z łaski Bożéj i z mojéj pracy mam chleba kawałek, z mojego stanu jestem rad, a co Bóg da więcéj, to dali dobrze, nieda — drugie dobrze — obejdziemy się.
— Stupidissimus! powtórzył jurysta, mente captus — ale to wszystko dobrze, dodał w sobie, zrzecze się dziedzictwa byle za co.
— No to jak waści o majątek nie chodzi — to go odstąp za cokolwiek i rezygnuj kollateralnym, w rękę jeszcze cię pocałują, dodał. A kto wié, może i dobrze zrobisz, to proces, to kłopot, a eventus, sicut dixi, dubius.
— Po łacinie nie rozumiém, odparł Marek, ale tymczasem ja bez brata nic nie pocznę, a i namyślić się potrzeba.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.