Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

co do niego nie zwykli. Inni toby się już bez niego obejść nie potrafili — ale my!
— Zmiłuj się, a dzieci! zawołała Anna.
— Alboż nie mamy ich za co wychować, i co im zostawić. Najpewniejszy to majątek, co na końcu palców; a jak co sam zarobię, to u mnie najsłodszy grosz. A co ta fortuna niewiedzieć jak zebrana, niewiedzieć zkąd przybyła, niewiedzieć za co — więcéj mnie straszy niż cieszy.
— Ty bo dziwny jesteś człowiek! odparła Anna, gotoweś się jéj wyrzec.
— Ba! gdybym był sam! pewnie bym to uczynił. — Ale zresztą, niech no to przyjdzie, zobaczemy! odrzucać nie myślę, jeno to mnie już kłopocze, że nie wiem, co z tém będę robił!
Maciejowa pocałowała go w głowę.
— Dziecko moje! rzekła, jak ma iść w złe ręce — lepiéj że się tobie dostanie. Żnajdziesz co robić z groszem, tylu jest ubogich.
— A! prawda! — przerwał Marek, całując ją w rękę, o tém nie pomyślałem. Ot widzicie, jeszczem się nie dotknął pieniędzy, a jużem i gorszy i głupszy.
Rozśmiała się Anna, i wieczór przeszedł na wesołéj rozmowie, czoło tylko Marka zasępiło się, w nocy spać nie mógł, nazajutrz chodził po izbie, bo usiedzieć nie potrafił, i myślał a myślał. Ku wieczorowi dopiéro splunął, pomodlił się i chwytając kopyto, rzekł:
— Ot lepiéj po swojemu szyć będę — niech tam licho bierze bogactwo — bo i spać i jeść, i spokojnéj chwili użyć nie daje.
W alkierzu Anna z Maciejową, marzyły i prześcigały się w wymyślaniu losu, dla chłopaków, którzy niewiedząc, o co chodziło, bawili się wesoło jak przedtém.