Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

bym kończył z podziękowaniem za pięć, za sześć tysięcy dukatów.
Marek osłupiał, ale niepodobno mu było uwierzyć w taką obłudę, w taką brata podłość, serce mu się wzdymało i wypędził niegrzecznie trochę jurystę.
Ale podejrzenia go obległy, ale niespokoj nim owładnął. Żona, która zawsze trochę jakiejś nieufności na dnie serca zachowała, poczynała mu wymawiać zbytek wiary, wyrzucając ją i sobie. Marek doznał piérwszy raz w życiu uczuć przykrych, którémi jak żółcią serce nabiega przy sprawach pieniężnych. Dawny spokój i swoboda uciekły.
Skarb też swój, owe złoto, którém zbył go brat, ciężyło mu, bał się o nie, nie wiedział co z niém zrobić, i przetrwawszy dni kilkanaście w niepokoju o złodzieja o przypadek; w namysłach, które mu spać nie dawały; w próżnowaniu, które go odrywało od pracy i kierunku warstatem, jednego ranku znacznie zmieniony, dość smutny i blady, wszedł do alkierza, w którym sama jedna siedziała Anna, równie teraz posępna i zamyślona jak on.
Pocałował ją w czoło i siadłszy przy niéj na łóżku — serce moje — szepnął jéj — ja i ty smutni coś jesteśmy, od czasu téj nieszczęsnéj sukcessji, pieniądze nasze nas dławią, chciwość powoli zatruwa spokojność. Gdzie nasze dawne szczęście Anusiu?
— Annie łezka zakręciła się w oczach — mój drogi, rzekła, i ja już od myśli, przemysłów i kłopotu dostałam gorączki. Radźmy co robić?
— Mnie się zdaje, rzekł Szewc, pozbyć się jak najrychléj pieniędzy uczciwie i pożytecznie, a samym zapomniawszy, co nas spotkało, żyć po staremu i swojego patrzéć.
— I znów kochać się i nie troskać o jutro, dodała An-