Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

na sciskając męża. Od czasu jak to złoto w kufrze, każde spójrzenie czeladnika strachem mnie napełnia; podejrzéwam domowników, boję się złodzieja.
— I ja tak samo, i ja moje serce.
— A więc duszo droga — róbmy co chcesz, aby odzyskać nasze dawne życie. Po co nam ten kłopot.
Majster wziął na siebie kapotę i wyszedł na miasto, poradzić się ludzi. Znalazł starszych mieszczan na Ratuszu, a ci uśmiawszy się z niego dowoli, radzili mu bardzo różnie.
Ławnicy chcieli, żeby zrobił ofiarę na Ratusz; inni, żeby oddał na szpital, którym zawiadywali; złotnik życzył, żeby sobie kupił sréber; ksiądz przechodzący mimo, radził zapisać na klasztor i tym podobnie, zupełnie jak w Molierze. Nareszcie stary jeden przerwał:
— Wiesz waść co, tak ci to w piérwszych dniach zdaje się, że pieniądze ciężą, ale jak się ich pozbędziesz, będzie ci ich żal znowu. Z niemi to tak zawsze: póki są, nie wiedzieć co robić, pozbywszy się, utrapienie nowe, że niema. Ot posłuchaj rady mojéj, kup sobie dom: co ci przyjdzie z najmu mieszkań, nie zacięży; a jak tam jakiemu ubogiemu dasz darmo przytułek, więcéj uczynisz, niżbyś zapisał na szpital. Na starość będziesz miał przytulisko i chléba kawałek.
Posłuchał Marek, i wkrótce przeniósł się do bardzo porządnéj kamieniczki, którą kupił na jednéj z przedniejszych ulic miasta. Sam przywykły, zajął mieszkanie na dole, piérwsze i drugie piętro najmował; na tyle zaś i strychu mieścił ubogich rzemieślników tak jak darmo, bo brał od nich tyle tylko, żeby ich nie upokarzać datkiem, żeby sądzić mogli, że się oszukał w najmie.
Powoli Marek odzyskał spokój dawny, i wesołość piérw-