Taki był koniec Jana: a Marek? żyje podobno do dziś dnia. Słyszałem go śpiewającego Godzinki w kościele Ś. Jana, głosem jeszcze czystym i silnym. Anna i on siedzą przy starszym synu, a ze trzech młódszych, jeden jest stolarzem, drugi kowalem, trzeci krawcem. Marek nie chciał ich próżniakami na świat wyprawić, i każdemu dał rzemiosło; choć ściśle biorąc, obejść by się bez niego mogli, bo Bóg poszczęścił poczciwemu, i jałmużny jego stokroć urosły, a cztéry kamienice w mieście i kapitalik jeszcze, uczyniły go prawie bogatym. Nie żyje wszakże jak bogaci, ani żyć synom dozwala.
— Masz do zbytku, mówi — podziel się z temi, co na potrzeby nie mają, sam nieużywaj nad miarę, bo się zepsujesz, bo ci życie obrzydnie. — Pracuj i kochaj, a będziesz szczęśliwy. Szczęście w nas jest samych.
Ostatniemi czasy słyszałem, że Marek nabywszy w Wólce Lutyńskiéj kawał gruntu, na miejscu chaty gumiennego, postawić chciał domek dla żony i siebie, i tam naostatek dni zamieszkać.